Kiedy przekraczałem granicę dorosłości i niczym SkyNet zyskiwałem samoświadomość zrzuciłem na świat prawdziwą „bombę”: ogłosiłem się „mrocznym poetą”. Pozostając pod silnym wpływem Baudelaire’a (a jakże) oraz z płodnością dorównującą Ramzesowi II rzuciłem się w wir tworzenia. Pisałem codziennie niczym maszyna jakbym chciał nadrobić przynajmniej 100 lat od poprzedniego fin de siècle. Towarzyszące temu twórczemu uniesieniu marzenia o laurach, sławie i kobietach popchnęły mnie prosto w środowisko polskich poetów internetowych. Naiwne przekonanie o własnej wielkości starło się z ego „prawdziwych artystów” (czyt. pewnie już absolwentów polonistyki). I oni też, jak na prawdziwych gatekeeperów przystało, zakwalifikowali moją poezję jako nieszkodliwą grafomanię. Wśród przeważającej krytyki znalazła się sugestia, że to co tworzyłem nadawało się co najwyżej do „wyryczenia ze sceny na jakimś metalowym koncercie”. Samospełniająca się przepowiednia?
Przytoczyłem tą przydługą anegdotę po to, żeby w końcu móc podzielić się z Wami tymi tekstami. Kontekst jest bardzo ważny. O tym, dlaczego przez lata byłem schowany pod jakimiś absurdalnymi pseudonimami i jak w ogóle doszło do tego, że do tego doszło napiszę może innym razem. Dzisiaj zachęcam Was do lektury tych tekstów. Z perspektywy czasu wiele rzeczy napisałbym inaczej i pewnie lepiej. Nie mnie jednak mam dużą satysfakcję szczególnie gdy je słyszę z nagrań. Może to wciąż przejaw nieuleczonej za młodu grafomanii?
Sprawdźcie i oceńcie sami: https://fabianfiliks.pl/teksty/
PS. Teksty dla Zorormr pisałem wyłącznie w języku angielskim. Nie istnieją polskie wersje tych liryk. Dla pozostałych zespołów wykonywałem zazwyczaj przekłady z polskiego na angielski czasem dorzucając coś swojego.